Strony

This blog was created as an attempt to document our trip to South East Asia. The initial intention was to travel for at least a few months but the reality turned out to be less generous: the four of us are going for merely 4 weeks and we’ll probably only get a little bite of what we’d initially dreamt of seeing. But hey, we’re going to the other side of the world and we’re going to make the absolute most of it. Setting off from Edinburgh, Scotland, at the end of October 2011 we have an outline of an itinerary, no in-depth planning nor booking, except for the first night. Having a list of places we would like to visit and things we would like to do, we’ll be going with the flow. The author of the blog hasn’t yet informed all the participants of the journey that they feature in the blog and is hoping to surprise them once we get there.

Mapa podróży


View SEA adventure in a larger map

czwartek, 3 listopada 2011

Bangkok: początek wyprawy i rychła ewakuacja

W Bangkoku wylądowaliśmy w środę 26 października i po godzinnej przejażdżce taksówką wysiedliśmy w centrum miasta. Nasz hotel oddalony był o kilka minut spacerkiem od Khao San Road, ale wód w mieście przybywało coraz więcej i okoliczne uliczki byly tym faktem bezpośrednio dotknięte. Mieszkańcy miasta wiedzieli, że nadejście powodzi jest nieuniknione i przygotowywali się doń pieczołowicie: już nie tylko kładli wały z worków wypełnionych piaskiem, ale i budowali mury okalające ich sklepy, bary i knajpki. Niektórzy ignorując całkowicie prawa fizyki, stawiając mury zostawiali w nich przerwy na drzwi sklepowe...



Pierwsze wrażenie ludzi przybyłych pierwszy raz do Azji Południowo-Wschodniej: zaskakiwała nas w Bangkoku wielość stoisk z jedzeniem, wzdłuż głównych ulic (to akurat niezależnie od powodzi), pośród kurzu i w chmurze wszechobecnych skuterków i tuktuków. Po ich liczbie można by dojść do wniosku, że autochtoni tam tylko jedzą, gotują i handlują jedzeniem. Co do tuktuków, to bardziej dopasowanego do tutejszych warunków środka lokomocji nie ma. Mieszczący do trzech (albo na upartego czterech) pasażerów motocykl jest na tyle obrotny i zwinny, ze potrafi manewrować w gąszczu tutejszego ruchu drogowego. Tuktukiem jechaliśmy pierwszego dnia wielokrotnie i ku uciesze moich towarzyszy za każdym razem włosy stawały mi dęba i zastanawiałam się, czy moje ubezpieczenie obejmuje wypadki typu czołowe zderzenie z nadchodzącymi z naprzeciwka pojazdami.

Z powodu powodzi wiekszość atrakcji turystycznych Bangkoku byla nieczynna, ale my postanowiliśmy spędzić trochę czasu w Chinatown, które, moim skromnym zdaniem, jest najbardziej imponującym, z tych, jakie do tej pory widzialam. Nawet to na nowojorskim Manhattanie sie nie umywa...

Chinatown
Nastepnego poranka widok z okna hotelowego mocno nas zszokowal: woda z rzeki Chao Praya sięgała do kolan i podchodziła do samych drzwi hotelu. Autochtoni, mimo wszystko, niezbyt wydawali sie przejęci widokiem wody, ani świadomi tego, co może w niej pływać: życie toczyło się dalej, a w brudnej wodzie pluskaly się dzieci. Podjęlismy wówczas decyzję: czas na ewakuację! Nawet jeśli nie zaleje nas tego dnia, nie wiadomo będzie, czy uda nam sie wydostać z miasta, kiedy to wydostać się zeń będą chciały tysiące, czy też dziesiątki tysięcy turystów. W wiadomościach przeczytaliśmy, że król Tajlandii zaapelował do mieszkańców stolicy o ewakuację i dał im na to 5 dni wolnego od pracy. Inne źrodla podawały, że zalanie z Bangkoku jest nieuniknione i to tylko kwestia czasu. Widząc wodę przed hotelem gotowi byliśmy dać temu wiarę.