W Bangkoku wylądowaliśmy w środę 26 października i po godzinnej przejażdżce taksówką wysiedliśmy w centrum miasta. Nasz hotel oddalony był o kilka minut spacerkiem od Khao San Road, ale wód w mieście przybywało coraz więcej i okoliczne uliczki byly tym faktem bezpośrednio dotknięte. Mieszkańcy miasta wiedzieli, że nadejście powodzi jest nieuniknione i przygotowywali się doń pieczołowicie: już nie tylko kładli wały z worków wypełnionych piaskiem, ale i budowali mury okalające ich sklepy, bary i knajpki. Niektórzy ignorując całkowicie prawa fizyki, stawiając mury zostawiali w nich przerwy na drzwi sklepowe...


Pierwsze wrażenie ludzi przybyłych pierwszy raz do Azji Południowo-Wschodniej: zaskakiwała nas w Bangkoku wielość stoisk z jedzeniem, wzdłuż głównych ulic (to akurat niezależnie od powodzi), pośród kurzu i w chmurze wszechobecnych skuterków i tuktuków. Po ich liczbie można by dojść do wniosku, że autochtoni tam tylko jedzą, gotują i handlują jedzeniem. Co do tuktuków, to bardziej dopasowanego do tutejszych warunków środka lokomocji nie ma. Mieszczący do trzech (albo na upartego czterech) pasażerów motocykl jest na tyle obrotny i zwinny, ze potrafi manewrować w gąszczu tutejszego ruchu drogowego. Tuktukiem jechaliśmy pierwszego dnia wielokrotnie i ku uciesze moich towarzyszy za każdym razem włosy stawały mi dęba i zastanawiałam się, czy moje ubezpieczenie obejmuje wypadki typu czołowe zderzenie z nadchodzącymi z naprzeciwka pojazdami.
Z powodu powodzi wiekszość atrakcji turystycznych Bangkoku byla nieczynna, ale my postanowiliśmy spędzić trochę czasu w Chinatown, które, moim skromnym zdaniem, jest najbardziej imponującym, z tych, jakie do tej pory widzialam. Nawet to na nowojorskim Manhattanie sie nie umywa...
  |
Chinatown |
Nastepnego poranka widok z okna hotelowego mocno nas zszokowal: woda z rzeki Chao Praya sięgała do kolan i podchodziła do samych drzwi hotelu. Autochtoni, mimo wszystko, niezbyt wydawali sie przejęci widokiem wody, ani świadomi tego, co może w niej pływać: życie toczyło się dalej, a w brudnej wodzie pluskaly się dzieci. Podjęlismy wówczas decyzję: czas na ewakuację! Nawet jeśli nie zaleje nas tego dnia, nie wiadomo będzie, czy uda nam sie wydostać z miasta, kiedy to wydostać się zeń będą chciały tysiące, czy też dziesiątki tysięcy turystów. W wiadomościach przeczytaliśmy, że król Tajlandii zaapelował do mieszkańców stolicy o ewakuację i dał im na to 5 dni wolnego od pracy. Inne źrodla podawały, że zalanie z Bangkoku jest nieuniknione i to tylko kwestia czasu. Widząc wodę przed hotelem gotowi byliśmy dać temu wiarę.
